Kelly
Dołączył: 27 Paź 2006
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: Wto 20:39, 09 Sty 2007 Temat postu: Opowieść PBEM-owa, właściwie PBF-owa |
|
|
Tego PBEM-a, właściwie PBF-a prowadziełem kilka lat, najpierw miałem tylko jednego gracza, Gardenię, która dgrywała postać Strazniczki z Arnoru, bowiem cały PBF miał miejsce w Śródziemiu kilka lat przed wojną o Pierścień. Wydaje mi się, ze ten prowadzony przeze mnie przekształcił się w coś przypominającego wspólne pisanie powiesci, co zobaczycie po wpisach mających nieraz zawrotna długość. Wprawdzie nie te wpisy na początku, ale te trochę późniejsze. Mam nadzieję, że przynajmniej niektórym z Was się to spodoba i będziecie zerkać, jak toczyły sie losy bohaterów.
Postać Gardenii:
Dione wygląda na tyle lat, ile ma - czyli dziewiętnaście. Jest wysoka, szczupła i byłaby pewnie raczej ładna, gdyby jej prawego policzka nie szpeciła podłużna blizna. Włosy ma ciemne, raczej długie i proste, które czasem splata w warkocz, a czasem upina wysoko, żeby jej nie przeszkadzały - nigdy jednak nie zdecydowała się obciąć ich całkiem. Rozpuszczone włosy nosi jedynie wtedy, gdy zdarza jej się pokazać w sukience, co przytrafia jej się niezwykle rzadko, jako że najczęściej ubiera się tak, by było jej wygodnie tak w walce, jak i w długich podróżach - czyli po prostu praktycznie. Walczy mieczem, który stale nosi na plecach, ale potrafi też nieźle strzelać z łuku. Jeśli chce, potrafi zlać się w jedno z otoczeniem, tak by nie być widzianą przez nieprzywykłe oczy. Była wychowywana przez Strażników, którzy wpoili jej wiele cech charakteru, których sama nie potrafiłaby w sobie wykształcić, niemniej jej własna osobowość nigdy nie została stłumiona. Jest z natury małomówna, nie ma więc zbyt wielu przyjaciół - tych jednak, których ma, ceni bardziej niż wszystko inne. Nie potrafi, jak inni, szybko nawiązywać kontaktów z ludźmi. Ci jednak, którzy przedostali się przez jej "pancerz", wiedzą o niej więcej niż widać na pierwszy rzut oka. Potrafi walczyć i walczy, musi więc być - i jest - odważna. Jeden z przyjaciół często jej powtarza, że jest niezwykle pewna siebie i że jest to dar, za który powinna być wdzięczna - ale ona sama uważa, że po prostu nie boi się ryzyka. Krótki pobyt wśród elfów, o którym nie lubi mówić znajomym, pozostawił w niej niezaspokojoną chęć poznawania wiedzy - uwielbia zapach starych ksiąg, z których można szczegółowo poznać przeszłość. Mniej interesuje ją to, co dzieje się wówczas. Uważa, że świat chyli się ku upadkowi, ale zadaniem Strażników jest robić co w ich mocy, by jego losy potoczyły się inaczej. Darzy przywiązaniem nie tylko istoty, które potrafią mówić. Dunedainowie przekazali jej wiedzę o tym, jak obchodzić się ze zwierzętami, żyjąc zaś wśród elfów nauczyła się rozmawiać ze zwierzętami i rozumieć to, co chcą powiedzieć swym panom. Gdy została Strażniczką, zajęła się opieką nad końmi - uważano, że potrafi je zrozumieć lepiej niż ktokolwiek inny. Jednak jej ulubieńcem jest inne nieme stworzenie - wilk, którego oswoiła jeszcze w elfowych lasach i na pamiątkę wielkiego psa Eldarów nadała mu imię Huan. Gdy zaś udała się do Arnoru, udał się jej śladem, a potem przyłączył do mnie. Jest przy niej zawsze i czasem rozumieją się bez słów. Nie lubi mówić o swojej przeszłości; nawet jej przyjaciele wiedzą o niej tylko, że kiedyś mieszkała wśród elfków. Teraz sama deklaruje, że należy do ludzi. Jest nie tylko Dunedainką - jest Strażniczką. Oczywiście doskonale wie, że prócz jej braci nikt nie da jej oparcia. Od czasu, gdy dokonano za nią wyboru, musiała przyzwyczaić się do roli obcej. Dziś jednak cieszy się z decyzji, którą los za nią podjął. Argelion nauczył ją leczyć z pomocą tajników ziół leczyć doznane rany i po mistrzowsku posługiwać się mieczem - nawet jak na kobietę Dunedainów jest to dziwna profesja, ale Dione podoba się jej życie. Jest Dunedainką i przyjmie bez wahania wszystko, co się z tym wiąże.
Jej matka, Finghiel, była córką człowieka, Edhela, najmłodszego syna jednego z pomniejszych książąt i Leśnej Elfki, potomkini jednego z niższych rodów, najprawdopodobniej Galadhrimki. Finghiel po śmierci ojca wychowywana była wśród krewnych matki jako elfka i za taką się uważała. Jednak swego losu nie związała z elfem, ale z człowiekiem - Dunadainem Erensarem - przybyłym z Arnoru jako poseł, później ojcem Dione. Jakiś czas po urodzinach Dione nie wiadoo skąd na dworze zjawił się nikomu nieznany ni to bard, ni to wieszcz, który wszystkim rozpowiadał pewną przepowiednię, której głównym tematem było dziecko płci żeńskiej posiadające w swych żyłach ćwierć krwi elfów. Wieszczba wydawała się - i zapewne była - ewidentną bzdurą, ale niektórzy elfowi mędrcy - także ci bardziej poważani - przejęli się nią do tego stopnia, że Finghiel wysłała poprzez zaufanego przyjaciela tajne posłanie do męża. Erensar przybył z grupą swych przyjaciół, arnoryjskich Dunedainów, i poprosił elfów o swą żonę i dziecko, powołując się na najstarsze prawa - obawiał się zapewne, że zostaną wykorzystane do celów politycznych. Pewnie spełniono by jego prośbę, gdyby nie niewczesny wieszcz - zwołał on grupę zapaleńców, podpartych przez autorytet mędrców i rozpoczął nierówną bitwę. Zginął w niej Erensar i Finghiel, elfowie postanowili więc zaopiekować się Dione. Swego ojca widywała rzadko - przez czternaście lat wychowywana była jak elfka i uważała się za elfkę, choć ci, którzy znali Erensara, mówili, że przypomina go o wiele bardziej. Nauczono ją posługiwać się tą częścią mocy ludu elfów, która przypadła mi w udziale, a także - na jej własne życzenie - łukiem. Daleki krewny Dione od strony matki, Asthen Telerion, posiadający znaczne wpływy wśród elfów, zaopiekował się nią w szczególny sposób. Ofiarował jej dar, który dopiero teraz potrafi docenić - zadbał, by otrzymała wychowanie takie, jakie właściwe było dotąd jedynie dzieciom wysokich rodów. Być może posłużył się przy tym przepowiednią - jednak ponieważ Dione w nią nie wierzy, uważa, że odegrała już swoją rolę i nie ma mu tego za złe. Konflikt rozpoczęty po narodzinach Dione położył nieprzyjaźń pomiędzy leśnymi elfami ia arnoryjską gałęzią Dunedainów - stan ten nie był pomyślny dla obu rodów, toteż elfowie nie sprzeciwiali się zbytnio, gdy do ich siedziby zawitał Argelion, Strażnik z Arnoru z prośbą o wydanie mu mnie - owocu tak niepomyślnego związku jego brata z elfką. Asthen nalegał, by pozostawiono dziewczynie wybór, ale jego prośby nie zostały pozytywnie rozpatrzone. Dione nie pragnęła jechać, uważała się za elfkę i nie chciała opuszczać Asthena i innych pobratymców, niemniej decyzja została podjęta bez jej udziału. Gdy po raz pierwszy zobaczyła Argeliona, był już gotowy do drogi - wyruszyli natychmiast, a Dione przez cztery dni od wyruszenia w drogę nie odezwała się do niego ani słowem. Gdyby jej wówczas ktoś powiedział, że Argelion zostanie jej przybranym ojcem, roześmiałaby mu się w twarz - niemniej tak właśnie się stało.
Wpisy
Kelly
Strażnicy mają swoje sposoby na przekazywanie wiadomości. Byłaś akurat na południu w Królestwie Rohanu w Meduseld, gdy dostarczono ci następującą wiadomość:
„Witaj córko
Pragnąłbym się z Tobą zobaczyć w dniu równonocy letniej w Bree w gospodzie „Pod rozbrykanym kucykiem”. Mam nadzieję, ze list zastanie cię w dobrym zdrowiu
podpisano
Argelion”
Cóż, był zaledwie kwiecień, ale też droga na północ daleka i wiedziałaś, ze jeśli chcesz tam iść, to za długo nie można zwlekać, a i przygotować się trzeba co nieco. Jesteś w typowej gospodzie w Meduseld (z tych totalnie przeciętnych). Nieraz wpatrują się w ciebie ciekawe oczy mężczyzn, raz czy dwa kilku z nich bardziej pijanych usiłowało cię zaczepić – poderwać, może zaproponować wspólną noc, ale potrafiłaś sobie radzić z natrętami. Zapytałaś barmana o list. Wyjaśnił tylko, że przyniósł go jakiś brodaty mężczyzna, zostawił go i wybył.
Gardenia Biberveldt
Argelion nie mógł wybrać lepszego momentu... miałam już szczerze dosyć pobytu w Meduseld. Choć - szczerze mówiąc - list trochę mnie zaniepokoił. Czyżby stało się coś złego? Argelion musiał włożyć sporo trudu w odnalezienie mnie... musiał więc mieć ważne powody. Choć z drugiej strony - pewnie by o nich wspomniał. A może było to coś tak ważnego, że nie mógł wspomnieć o tym w zwykłym liście?
Widząc, że poszukiwania brodatego posłańca byłyby raczej bezskuteczne, zapłaciłam karczmarzowi za nocleg i natychmiast rozpoczęłam przygotowania do drogi - nie nazbyt niebezpiecznej o tej porze roku, ale bardzo długiej. Chyba będę musiała głębiej poznać Meduseld... potrzebne mi są nowe strzały i chyba powinnam także wymienić cięciwę łuku.
Dyskretnie poinformowałam oberżystę, że mam zamiar udać się w dłuższą podróż i zapytałam go, czy wie, gdzie można kupić dobrą broń. Był to duży błąd. Następnego poranka, jedząc ostatni swój posiłek w tym niegościnnym mieście, usłyszałam, jak dwa krasnoludy przy sąsiednim stoliku dyskutują o mnie i celu mojej wyprawy. Skarciłam w duchu sama siebie, ale po krótkim namyśle uznałam, że raczej nie ma się czym przejmować. Już niedługo będę miała Meduseld daleko za plecami.
A zatem - kierunek: północ...
Kelly
No tak, kierunek północ, ale to wcale nie jest takie proste. Do Bree można się dostać albo przez Bramę Rohanu niedaleko Isengardu, albo wokół gór przez północ lub południe. N północ podobno da się przejść przełęczą Czerwonego rogu, a na południe to przez Ithilien i nadmorskie prowincje Gondoru. Właśnie tą drugą drogą do Meduseld dotarłaś ty. No i teraz musis podjąć decyzję.
Co do przygotowań, rzeczywiście strzały i trochę żywności, zresztą będziesz polować, albo twój "piesek", bo tak przedstawiłaś go patrzącemu się niechętnie oberżyście ci coś przyniesie. Mozesz też zastanowić się nad nabyciem konia i sprzedażą go przy wyjeździe z Rohanu. Tak, czy siad wędrując musisz przekroczyć rzekę i tak koń byłby tylko przeszkadzał.
Co do wyboru drogi: wiesz, że w Gondorze względnie spokojnie, w Isengardzie średnio. Słyszy się pogłoski o drobnych nieporozumieniach między Sarumanem a królem Rohanu, ale utarczek nie ma. Natomiast droga na północ to wielka niewiadoma.
Gardenia Biberveldt
...Toteż ją właśnie wybrałam. Dosyć długo zastanawiałam się nad wyborem trasy. Nie znalazłam oparcia w towarzyszu - Huan, jak zwykle w takich kwestiach, zgodził się ze mną bez zastrzeżeń.
Dawno nie widziałam tych okolic i trochę się obawiam, co dziś mogę tam zastać. Jednak za obraniem tej drogi przemawiał również fakt, że jest stosunkowo najbliższa - co stwierdziłam, wyjąwszy z juków przemoczoną i pogniecioną, ale wciąż dokładną mapę. Konia sprzedałam - z ciężkim sercem, bo z ciężkim, jako że zdążyłam go już polubić przez ten czas wspólnej wędrówki - ale nie przydałby mi się zbytnio podczas przeprawy.
Jestem w drodze od tygodnia i przez ten czas nabrałam podejrzeń co do tego, czy mój wybór na pewno był dobry... Trzy dni temu cudem minęłam się z małym oddziałem orków, ciągnących w kierunku Rohanu, o ile mogłam odczytać ze śladów o tak późnej porze - od strony Isengardu.
Co wspólnego mogą mieć orkowie z Isengardem? Po co podążają do Rohanu? Co jeszcze przydarzy mi się w drodze i... o co tak naprawdę chodzi Argelionowi?
Kelly
Rzeczywiście, z tymi tropami orków to niezwykle dziwaczna sprawa. Nie chcąc bowiem przechodzić przez bramę Rohanu w pobliżu Isengardu udałaś się na północ, czyli jak obszył w kierunku Fangornu. A wszyscy wiedzą, że jesli chodzi o Fangorn to strasznie niepewna sprawa. Ludzie obawiają się tego lasu, ale orki jeszcze bardziej. Wprawdzie slady, które dostrzegłaś należały raczej do małego patrolu niż oddziału, ale cóż mogliby robić tak daleko od swoich siedzib? Bez sensu. Do Mordoru daleko, a więc skąd one. Postanowiłaś zapewne, że wspomnisz o tym któremuś z konnych patroli.
Teraz przed tobą decyzja, czy omijasz Fangorn z lewej górami (wariactwo), czy wkraczasz do Wschodniej Marchii, a potem przeprawiasz się przez Anduinę (chyba że chcesz iść przez Lorien, ale tam trudno powiedzieć, jak powitają cię po latach).
Gardenia Biberveldt
Chciałabym znów zobaczyć Lothlorien, ale nie jestem pewna, czy nie zostałabym potraktowana jak napastnik. W końcu samowolnie odcięłam się od elfów... Jestem pewna, że najprościej będzie po prostu przeprawić się przez rzekę.
Tym razem powzięłam wszelkie konieczne środki ostrożności. Zanim zatrzymałam się na kolejny postój, dokładnie obejrzałam okolicę, która miała udzielić mi noclegu. Jestem zdania, że ostrożność nigdy nie zawadzi, ale z drugiej strony - dziwna sprawa z tymi orkami. Wczoraj zdawało mi się, że było ich nawet sporo, dziś - ledwie dzień drogi, a tu nawet marnego śladu. Z tego co wiem, są zbyt tchórzliwi, by poruszać się pojedynczo lub nawet małymi grupkami - uważałam, że ten patrol musiał być przednią strażą większej gromady. A tu - żywej duszy.
Cóż. To chyba dobrze. Postanowiłam przestać się przejmować tą sprawą.
Kelly
Pierwszą przeprawę miałaś przez Rzekę Entów oddzielającą Wschodnią Marchię od reszty Rohanu. Akurat tak się trafiło, że załapałaś się na prom, który stale kursuje przez rzekę. Jest to stara krypa przeciągana przez rzekę dzięki potężnym linom. Po obydwu stronach bronią przeprawy posterunki straży rohańskiej.
Żołnierze przypatrywali ci się z zainteresowaniem. Ostatecznie ile kobiet wdziewa męski strój i z mieczem i łukiem wyrusza w świat goniąc za szczęściem. Jednak, ich pytania ograniczyły się do rutynowych spraw, czyli skąd i w jakim celu. Nie mieli ci nic do zarzucenia, co najwyzej rzucali zdziwione, lecz i całkiem zainteresowane spojrzenia. Ostatecznie kobiety zdarzaja się tu stosunkowo nieczesto, a dotego kobiety ładne i zdaje się w stanie wolnym. Nie mniej nie odpowiedziałaś na męskie sygnały, więc po prostu dali ci spokój.
Poszłaś dalej na wschód. Dni mijały ci w drodze. Żywność starałaś się oszczędzać, raczej polując na drobne stworzenia, typu króliki i posilając się w przydrożnych gospodach. Im dalej na wschód i bliżej Anduiny okolica jednak stawała się coraz bardziej pusta. Wreszcie w gospodzie "Na rubieży" poinformowano cię, że dalej nie ma już osad, wsi, ani gospód. W zasadzie nie ma nic, a to dlatego, że po prostu ludzie nigdy się tam nie osiedlali, pomni dawnych walk z ludami wschodu, a ostatnio nawet z bandami orków. tylko konne patrole wyruszają w tamtą okolicę lub narwańcy, którzy pragną zabawić się i zapolować, gdyż zwierzyny jest tam istotnie sporo.
- Ot, powiedział karczmarz - niech pani popatrzy na tamtego (wskazał na młodego, czarnowłosego i dość przystojnego młodzieńca). Jest ponoć synem samego Erckerbranda z Zachodniej Bruzdy i ma kaprys wyruszyć jutro na łowy nad Anduiną. W dodatku samotnie. Już kapitan Pehros (to wskazał na ubranego w kolczugę starszego wąsatego faceta) próbował mu wytłumaczyć, że głupio robi, a wrogowie Rohanu będą mieli niezwykłą gratkę, zabijając lub biorąc do niewoli syna jednego z największych magnatów. Ale gdzież tam! Młodość jest po prostu uparta. A pani czegóż sobie życzy. Jeść? Pić? Spać?
Gardenia Biberveldt
- I jeść, i pić, i spać - odpowiedziałam krótko acz treściwie.
- A... ma pani czym zapłacić? - zająknął się oberżysta. Przeklęłam w duchu swój znękany podróży strój... łaziłam po pustkowiach wystarczająco dużo czasu, by zacząć wyglądać jak prawdziwy, z dziada pradziada oberwaniec. Niemniej wyjęłam z zanadrza trzos i spokojnie spytałam karczmarza, czy przyjmuje walutę z Gondoru. Skwapliwie kiwnął głowę, wysypałam mu więc na wyciągniętą rękę cztery monety i skierowałam się za nim w stronę pokoju, który został mi przydzielony.
Wreszcie odpoczynek... jedzenie, którego nie musiałam zabijać i oprawiać... sen w prawdziwym łóżku. Postanowiłam przenocować, by rankiem - myśląc o tym nie mogłam powstrzymać się od westchnienia - znów wyruszyć w drogę.
Kiedy zjadłam śniadanie i rozpoczęłam studiowanie mapy rozłożonej w głównej sali (tylko tam stół był wystarczająco duży), przysiadł się do mnie ów syn wielmoży z Zachodniej Bruzdy.
- To ty, pani, jesteś tą driadą, o której wieść niesie od gospody do gospody, że ma zamiar na piechotę dotrzeć do Bree?
- A to ty - odparłam, nie odwracając spojrzenia od nader udatnie wyrysowanej na papierze trasy - jesteś tym narwańcem, który z samym łukiem wybiera się na bagna nad Anduiną?
- Dobrze słyszałaś, pani.
Zmilczałam. To go nie zniechęciło, począł wpatrywać się wraz ze mną w moją mapę. Złożyłam więc papier i poszłam do swego pokoju, by się spakować - głośno i dokładnie zamykając za sobą drzwi.
Tak... ale skąd on mógł wiedzieć, gdzie jest cel mojej wędrówki? O ile wiem, nie mówiłam tego nikomu w żadnej gospodzie... prócz tej pierwszej. W Meduseld.
Kelly
Po chwili rozległo się delikatne pukanie:
- Wybaczy pani natarczywość - stwierdził znany ci młodzieniec zza drzwi - ale pragnąłbym zamienić z panią kilka słów. To dla mnie naprawdę bardzo ważne, a może stanie się ważnym i dla pani. Proszę dać mi szansę powiedzieć, o co mi chodzi. Tam na dole było za dużo ludzi.
Gardenia Biberveldt
Niespiesznie otworzyłam drzwi i wpuściłam go, wskazując mu krzesło. Ale on nie usiadł.
- A więc, o co chodzi? - spytałam.
- Słyszałem, pani, jak karczmarz panią nazywał. To imię nie jest mi obce. Jeśli mnie słuch nie mylił, natrafiłem na właściwą osobę...
- Czy mógłbyś powiedzieć, o co właściwie chodzi? - spytałam, siląc się na cierpliwość.
- Po drodze z Bruzdy natknąłem się na brodatego mężczyznę, który szukał Strażniczki Dione. Tak chyba brzmi twe imię, pani?
Kiwnęłam głową.
- Zatrzymał się w tej samej gospodzie, co ja, i starał się dyskretnie wypytać oberżystę. Ten jednak, chcąc mu pomóc, zaczął pytać o ciebie, pani, wszystkich gości, więc chcąc nie chcąc usłyszałem twoje imię. Rozsierdzony brodacz opuścił oberżę i udał się traktem naprzód. Później zaś... zginął. Nie wiem, jak to się stało. Ja i mój przygodny towarzysz napotkaliśmy go leżącego z boku drogi... w piersi miał strzałę...
Milczałam. To było straszne... i takie niejasne i zagadkowe. Dlaczego musiał zginąć człowiek, który chciał przekazać mi wiadomość? Co takiego stało się w Bree? Gdybym choć wiedziała, kto jest naszym wrogiem...
- Pochowaliśmy brodatego. Nie wiem, kto go zabił, ale mam ze sobą strzałę.
Poprosiłem, by ją pokazał. Musiałam stwierdzić, że nigdy w życiu nie widziałam takich strzał. Dunedainowie używali innych, sporządzonych tak, by nie hałasowały w locie. Orkowie zaś kompletnie nie znali się na wyrobie takiej broni, choć władali nią całkiem nieźle. Ta strzała była zaś zrobiona zręcznie, opatrzona czarnymi piórami...
|
|